na kamieniu siedział człowiek
przez życie złamany
żalil się Bogu
że kochał
i myślał że był kochany
a teraz został sam
wzgardzony
przez miłość wyszydzany
Mówił , że juz więcej kochać nie zamierza
zresztą nie ma już miejsca na miłość
w sercu gdzie nienawiść mieszka
I poszedł dumny ze swojego postanowienia
nie kochał
ale też nie czuł
że serce w lód mu się zmienia
Szedł prosto
dziarskim krokiem
mądrości swoje głosząc wokół
i nie od razu zauważył
że coś jest jednak inaczej
świat stracił
trochę kolorów
ciszej wkoło się zrobiło
jakby ludzi ubyło
noce się stały chłodniejsze
a człowiek wciąż się jeszcze cieszył
że nie boli go serce
Aż pewnego dnia stanął
przed taflą lustra
....patrzył i się dziwił
bo przecież to nie jego wzgardy pełne usta
zaciśnięte w pięści dłonie
i spojrzenie zimne
ironią zabarwione
Gdzie się podział on
radosny, ciepły życia głodny
i skąd się zjawił ten...
wiecznie niezadowolony
w siebie zapatrzony
Chciał kogoś zapytać
lecz nie było nikogo
kto by się nie spieszył
wzrokiem nie umykał
Nie przejął się człowiek
pomyślał sobie
że żyć w samotności
jest nawet wygodnie
Ale coś go dręczyło
czuł ogromny brak
usiadł na kamieniu
Boga spytać chciał
...długo słuchał ciszy
czekając na znak
aż usłyszał
...Ja Jestem Miłością
wpuszczając nienawiść
wyrzekłeś się mnie..
Zmroziłeś serce
pozbyłeś radości
spójrz w lustro....czy to jeszcze jesteś ty
Ze strachu ..obawy
jakże ludzkiej złości
tak dnia pewnego wyrzekł się
człowiek wszelkiej miłości..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz